Roszczeniowi rodzice, kiepskie zarobki, brak narzędzi do pracy - czyli problemy współczesnej szkoły
W przeszłości zawód nauczyciela cieszył się sporym powodzeniem. Gwarantował pewnego rodzaju prestiż, stabilność zatrudnienia, ale przede wszystkim - satysfakcję związaną z poczuciem spełniania misji. Obecnie jest zupełnie inaczej. Roszczeniowi rodzice, kiepskie zarobki, nieposłuszne dzieci - to zaledwie wierzchołek góry lodowej problemów trapiących polskich belfrów.
Jeśli szukasz więcej podobnych tematów, sprawdź także zebrane w tym miejscu artykuły z ciekawostkami.
Z tego artykułu dowiesz się:
Najbardziej znienawidzony zawód
Zmiany widać gołym okiem. W sierpniu 2022 r. wiceszef Ministerstwa Edukacji i Nauki Tomasz Rzymkowski przyznał, że w polskie szkoły cierpią z powodu gigantycznych niedoborów kadrowych. Brakuje blisko 17 tys. nauczycieli, o 4 tys. więcej niż w 2021 (https://samorzad.infor.pl/sektor/edukacja/nauczyciele/5556985,Ilu -nauczycieli -brakuje -w -szkolach.htm).
- Dziwisz się? - pyta retorycznie Agnieszka, 30 -letnia nauczycielka biologii z Torunia - Nauczyciel to jeden z najgorszych zawodów w tym kraju. Nie dość, że kiepsko płatny, to jeszcze zupełnie nieszanowany. Nie tylko przez młodzież, ale również rodziców, polityków, całe społeczeństwo. Widać to było wyraźnie choćby w trakcie protestów. Kto nas poparł? Nikt. A największy policzek wymierzył nam minister Czarnek, mówiąc, że akcja ma charakter polityczny.
- To, co przetoczyło się przez Polskę w czasie strajku to była powódź g…a - pisze na jednym z internetowych forów nauczycielka o pseudonimie Marianna. - I to powódź sterowana zarówno przez rządzących, jak i przez niby antyrządowe media, bo strajku i solidarności pracowników boją się i rządzący i prywaty biznes.
Społeczna deprecjacja zawodu zniechęca potencjalnych kandydatów. Rzecznik Praw Obywatelskich Marcin Wiącek prognozuje, że będzie tylko gorzej. Pod koniec roku 2022 liczba wakatów w samych tylko warszawskich szkołach wyniosła blisko 3 tysiące. W Krakowie sytuacja wcale nie wyglądała lepiej. Dyrektorzy tamtejszych placówek mieli największe problemy z rekrutacją nauczycieli przedmiotów ścisłych, takich jak matematyka czy chemia.
RPO w piśmie skierowanym do Przemysława Czarnka zaalarmował, że sytuacja pogłębiającego się niedoboru kadr w oświacie zagraża prawu obywateli do edukacji. Winą za ten stan rzeczy obarczył przede wszystkim skandalicznie niskie zarobki, ogromny stres oraz powszechne niezadowolenie pracowników szkół związane ze zmianami systemowymi wprowadzanymi przez obecną ekipę rządzącą (https://vibez.pl/wydarzenia/brakuje -nauczycieli -a -bedzie -tylko -gorzej -rpo -punktuje -czarnka -6847681804819296a).
Jesteśmy frajerami
Sytuacja finansowa nauczycieli jest rzeczywiście nie do pozazdroszczenia:
- Nauczyciel początkujący z tytułem magistra i przygotowaniem pedagogicznym zarabia 3424 zł brutto. W Internecie należy patrzeć na stawki minimalne. Zawsze najpierw podają średnie, ale nie znam nikogo, kto zarabia według takich stawek. Jeśli jesteś pewny, że masz przygotowanie pedagogiczne (profil/kierunek nauczycielski), to możesz zacząć pracę w szkole. Teoretycznie etat to 18 h, plus 1 h bezpłatnych konsultacji, ale w praktyce to 40 h do dyspozycji dyrektora. Wszystko od niego zależy.
- Dojrzałam już do tego, aby pod własnym nazwiskiem napisać, że na wyższej uczelni na pół etatu kończąc doktorat, zarabiam 1340 zł na rękę.
- Jak pracowałam w szkole, to sprzątaczki zarabiały 100 -300 zł więcej ode mnie. Wtedy zrozumiałam, że tytuł magistra można sobie w trampki włożyć.
Niskie pensje to jednak nie wszystko. Wielu pedagogów sam musi “dokładać do interesu”, czyli z własnej kieszeni płacić za potrzebne do pracy narzędzia:
- Szkoły oszczędzają na ogrzewaniu i oświetleniu, nie ma na farbę do pomalowania ścian, ksero, pomoce naukowe, nie mówię już o sprzęcie typu projektory czy tablice interaktywne. Wszystko jak z epoki PRL -u - pisze na profilu inicjatywy nauczycielskiej “Protest z wykrzyknikiem” jednak z użytkowniczek.
- Sami sobie to robimy. Pomoce szkolne z własnej kasy, zdalne na prywatnym sprzęcie, xero z własnym tuszem. Jesteśmy frajerami.. - wtóruje jej koleżanka.
W Internecie nie brakuje porad dla nauczycieli jak się przebranżowić. W tym celu powstają nawet specjalne grupy w mediach społecznościowych. Pedagogom brakuje pewności siebie na rynku pracy. Zapominają, że mogą pochwalić się kompetencjami poszukiwanymi w wielu prywatnych firmach, m.in. wyższym wykształceniem, wysokim poziomem fachowej wiedzy, empatią, umiejętnością pracy w trudnych warunkach. Historii pozytywnego przekwalifikowania nie brakuje:
- Ja zaczęłam pracę w handlu. W tym momencie w meblach zarabiam 3 pensje nauczyciela mianowanego z 10 -letnim stażem.
- Nie chcesz uczyć, masz wyższe wykształcenie, tu otwiera ci się droga do wielu różnego rodzaju stanowisk urzędniczych, np. w Urzędzie Stanu Cywilnego, policji, wojsku. Przeglądaj Biuletyn Informacji Publicznej instytucji z twojego miasta.
- Sama jestem po pedagogice i jako junior w korpo na start dostałam więcej niż po 2 latach w zawodzie, w pracy w dwujęzycznym żłobku z programem w stylu Montessori. Mnóstwo moich znajomych po studiach pracowało w zawodzie chwilę i zaczynają magisterkę z innego obszaru lub robią wszystko, żeby się przekwalifikować.
- No cóż, nauczycieli ubywa, a wkrótce będzie ich jeszcze mniej, bo coraz więcej odchodzi, a młodzi nawet nie myślą o studiach pedagogicznych. Wkrótce społeczeństwo się obudzi, bo wszyscy będziemy już “na kasie w Biedronce”.
Sprawdź także ten artykuł: Dziecko ma już 6 lat, a żona wciąż nie chce wrócić do pracy.
Pieniądze to nie wszystko
Nauczycielom nie chodzi jednak tylko o pieniądze. Brak adekwatnej do poziomu odpowiedzialności pensji uwłacza, ale gorszy jest chyba powszechny brak szacunku.
- Likwidacja gimnazjów, wyśmiewanie nauczycieli podczas strajków, minister Czarnek, który mówi o zwolnieniach - wylicza Renata, nauczycielka chemii z warszawskiego liceum. - Nauczyciele odchodzą, bo się nimi pomiata. I to się niestety zemści na wszystkich.
- Jestem pedagogiem specjalnym. Nie po to tyle wysiłku włożyłam w wykształcenie i kwalifikacje, żeby pracować za najniższą krajową, i żeby mnie trolle i rodzice wyszydzali i oblewali kalumniami. Zrezygnowałam z pracy w oświacie po strajku w 2019 r. Brak szacunku i perspektyw co do zmiany patowej sytuacji w tej grupie zawodowej przelało szalę goryczy - pisze emerytowana nauczycielka na jednej z internetowych grup branżowych.
O jakie szyderstwa chodzi? Przykładów nie trzeba długo szukać. Oto kilka komentarzy, które pojawiły się pod artykułami na temat trudnej pracy polskich pedagogów:
- Nauczyciele to zawsze było państwo w państwie.
- Przecież rodzice są klientami (płacą nauczycielom za pomocą podatków) i ostateczne słowo należy do nich, nie może być inaczej.
- Prosta rada, zmieńcie zawód i po stresie, haha.
- Zabawne jest to narzekanie nauczycielek. Jeśli już kogoś oskarżać o roszczeniową postawę, to w pierwszej kolejności właśnie tę bandę świętych krów ze szkół.
Polaryzację widać gołym okiem. Tymczasem jedynym sposobem na wprowadzenie zmian w polskim systemie oświaty, za którymi opowiadają się wszyscy, nauczyciele, rodzice i uczniowie, jest współpraca i wzajemny szacunek, towar ewidentnie deficytowy.
Zmiana potrzebna od zaraz
Na szczęście nie wszyscy kompetentni, empatyczni i naprawdę zainteresowani losem dzieci nauczyciele odeszli z zawodu. Wielu ich jeszcze pozostało, chociaż trzymają się ostatkiem sił. Niektórzy dzielą się w sieci dobrymi pomysłami na uzdrowienie systemu. Warunkiem koniecznym, aby metamofroza się powiodła, jest przede wszystkim solidarność:
- Czemu wy, rodzice, pozwalacie na to wszystko, co się dzieje w systemie oświaty? - pyta retorycznie Iwona, emerytowana nauczycielka, która 40 lat przepracowała w zawodzie - Co robicie, aby wspomóc nauczyciela, jak włączacie się w wychowanie własnego dziecka? System szkolny jest również wynikiem waszej akceptacji. Przykład: zamiast np. populistycznego 500+ wprowadzić w klasach 1 -3 nauczyciela wspomagającego, który umożliwiałby niwelowanie różnic, które są naturalne w rozwoju dziecka. A przede wszystkim słuchać fachowców, a nie populistów.
- Może by tak wspólnie naciskać na zmianę systemu, który jest główną przyczyną problemów jednych i drugich - wtóruje Marta, nauczycielka, matka dziesięcioletniego Stasia. - Przerost papierologii i nadmierne oczekiwania w temacie wycieczek, dostępności i innych prac dodatkowych to nie jest wymysł rodziców, ani ich inwencja. Przeludnione klasy, przeładowana podstawa programowa, niedobór kadry, to jest problem i wynik działania systemu, a nie rodziców. Poziom niekompetencji i i znieczulicy u wielu nauczycieli to kwestia tego, że niewielu wartościowych ludzi zgodzi się pracować za takie śmieszne pieniądze, a nieliczni ideowcy po prostu się wypalają. Wymaganie indywidualnego podejścia do ucznia (to nie to samo co skupienie uwagi tylko na jednym dziecku) powinno być oczywistą oczywistością. Co więcej, jest zapisane w podstawie programowej, a więc nie można jej nazwać widzimisię rodzica. A brak znajomości przepisów dotyczących edukacji jest tak samo zatrważająco niski po obu stronach tego sporu, tylko w przypadku nauczycieli chyba jednak bardziej żenujący.
- Szkoła zeszła na psy. Nie uczy, a zmusza do korepetycji. Rodzice najchętniej uczyniliby ją odpowiedzialną i za naukę i wychowanie, sami ograniczając swój trud jedynie do prokreacji. Nauczyciele nieradzący sobie z aktualnymi problemami młodzieży. A na dokładkę wszyscy wszystkich nienawidzą ze szczerego serca: rodzic durny, nauczyciel nieuk, młodzież zdegenerowana. I jak tu żyć, panie ministrze oświaty? Jak żyć?
Co ciekawe mimo wszystkich słabości polski system edukacji potrafi pozytywnie zaskoczyć. W organizowanych co trzy lata badaniach PISA (badanie realizowane przez Organizację Współpracy Gospodarczej i Rozwoju. Jego celem jest uzyskanie danych na temat umiejętności uczniów, którzy ukończyli 15 rok życia celem poprawy jakości edukacji) nasi uczniowie niezmiennie plasują się w ścisłej czołówce, uzyskując ponadprzeciętny wynik we wszystkich trzech kategoriach: matematyce, naukach przyrodniczych i czytaniu ze zrozumieniem. O czym to świadczy? O niezwykłej kreatywności i wysiłku zarówno uczniów, jak i nauczycieli, którzy własnym sumptem nadrabiają wszelkie niedostatki. Na jak długo jeszcze wystarczy im sił?
- Szkoły powinny być wyłącznie prywatne, a rodzice dostawać bon edukacyjny, żeby nauka była bezpłatna. Wysokość bonu, który trafiałby do szkoły, zależałaby od wyników testów. Jeżeli byłyby wyższe, szkoła dostałaby więcej pieniędzy, a co za tym idzie, również więcej uczniów zainteresowałoby się jej ofertą. Proste rozwiązanie i skuteczne. Dzięki niemu przedsiębiorcy prowadzącemu szkołę opłacałoby się przede wszystkim starać, aby wyniki uczniów było jak najlepsze - postuluje w Internecie jeden z rodziców.
Niestety w dobie kryzysu gospodarczego, wojny, szalejącej inflacji, a przede wszystkim nadchodzących wyborów, temat zmian w systemie nauczania siłą rzeczy schodzi na dalszy plan. Pozostaje mieć nadzieję, że nie na długo.