Seksizm, wieczny stres i umowy śmieciowe - cała prawda o pracy w telewizji
Telewizja przeciętnemu człowiekowi kojarzy się z dużymi pieniędzmi, sławą i popularnością. Roześmiane gwiazdy szklanego ekranu, które spoglądają na nas z okładek czasopism czy billboardów, tworzą fałszywy obraz beztroskiego, luksusowego życia. Celebryci stanowią jednak zaledwie ułamek ogółu pracowników tego medium. Zdecydowana większość z nich wykonuje swoje obowiązki w warunkach, które wołają o pomstę do nieba.
Jeśli szukasz więcej porad i informacji, sprawdź także zebrane w tym miejscu artykuły z ciekawostkami.
Z tego artykułu dowiesz się:
Lekko, łatwo i przyjemnie? Nic z tych rzeczy!
Praca w telewizji to nieustająca przygoda. Na planach panuje radosna atmosfera. Wszyscy odnoszą się do siebie z sympatią i szacunkiem. Słowa “proszę” i “dziękuję” są na porządku dziennym. Podróże po całym świecie, rozmowy z ciekawymi gośćmi, wizyty w ekskluzywnych hotelach, do których zwykły śmiertelnik nie ma nawet dostępu. Żyć, nie umierać!
- Taaaaak, dobre sobie - komentuje z przekąsem Karolina, mediaworkerka z 20 -letnim stażem. - Coś takiego to tylko na making ofach. Tak naprawdę wszystko wygląda zupełnie inaczej. Oczywiście zdarzają się plany, gdzie ludzie się lubią i faktycznie atmosfera jest miła, przynajmniej na początku. Ale po 12 czy 14 godzinach ciężkiej orki, bo tyle zazwyczaj trwają nagrania, nawet świętemu puszczają nerwy. Pojawiają się kwasy, wzajemne pretensje, słowne przepychanki. W swojej karierze zaliczyłam kilka poważnych awantur, z krzykami i wyzwiskami pod swoim adresem, bo ktoś był po prostu zmęczony i głodny. Nic nadzwyczajnego w tym fachu. Trzeba się uodpornić.
Sytuacja wygląda lepiej, jeśli producent zapewnia ekipie “benefity” w postaci odpowiednio długich przerw, ciepłego posiłku, przekąsek, napojów. Jeśli tego wszystkiego nie ma, a tak jest najczęściej, atmosfera się zagęszcza.
- Ludzie traktowani jak bydło zaczynają się w nie zmieniać. Chamieją. Grubieje im skóra. Przestają zwracać uwagę na drugiego człowieka, bo myślą tylko, jak przetrwać kolejny dzień. Widziałam to wiele razy - opowiada Milena, realizatorka wielu programów typu reality show. - W ciągu ostatnich kilku lat warunki pracy drastycznie się pogorszyły. Producenci na wszystkim oszczędzają. Chcesz diety na wyjazd, żeby kupić sobie obiad? Zapomnij, weź sobie kanapkę z domu. Potrzebujesz laptopa do pracy poza biurem, na przykład przeglądania materiałów nocą, bo w trakcie dnia zdjęciowego brakuje czasu? To sobie go kup.
Wszyscy wiedzą, jak jest, nikt się nie buntuje. Dlaczego? Ponieważ oficjalnie w mediach nie ma pracowników, tylko zleceniobiorcy.
- Umowa o pracę w telewizji po prostu nie istnieje. W każdym razie ja w ciągu 20 lat kariery nigdy o takiej nie usłyszałam. Niby fajnie, bo wynagrodzenie otrzymywane “na rękę” jest większe bez różnych potrąceń, ale jednocześnie nie chroni cię kodeks pracy. Musisz być ciągle do dyspozycji zleceniodawcy, bo jak nie pracujesz, to nie dostajesz pieniędzy. Nikt z nas nie choruje, nie jeździ na urlopy, nie odpoczywa, bo nie może sobie na to pozwolić. Jeśli przypadkowo jesteś singlem bez drugiej połówki o bardziej stabilnym zatrudnieniu, to masz przegwizdane, wpadasz w kierat i się wypalasz - opowiada Beata, dziennikarka telewizyjna z Warszawy. - Chyba nie muszę dodawać, że emerytury tez tego nie będzie? No chyba, że tak jak ja, zatrudnisz się fikcyjnie w firmie znajomego na umowę o pracę i w ten sposób zabezpieczysz sobie starość.
W grę wchodzi również współpraca w ramach kontraktu B2B, która wiąże się z koniecznością założenia jednoosobowej działalności gospodarczej ze wszystkimi tego konsekwencjami. Z tej formy zatrudnienia mogą wyniknąć kłopoty z uwagi na niestabilność zatrudnienia.
- Funkcjonujesz od projektu do projektu. Czyli w praktyce świadczysz swoje usługi przez, powiedzmy, kilka miesięcy. Potem projekt się kończy, a ty musisz znów szukać roboty. Zazwyczaj w innej firmie walcząc z ogromną konkurencją, bo takich jak ty wolnych elektronów jest pełno. Żyjesz więc w ciągłym strachu, czy za chwilę będziesz miał co do garnka włożyć. Przestoje, nawet kilkutygodniowe, wcale nie są rzadkością. Jak się wtedy funkcjonuje? Dzięki karcie kredytowej, pożyczkom od znajomych, rodzinie, partnerowi… - wylicza Milena. - Jeśli masz firmę, musisz ją zawiesić.
Urlop na żądanie, płatne nadgodziny, dodatkowe wynagrodzenie za pracę w weekendy czy święta, dzień wolny po czternastogodzinnym dyżurze - o niczym takim nawet nie ma mowy. Pracownikowi na “śmieciówce” czy umowie B2B można podziękować z dnia na dzień, bez podania przyczyn. Nie ma odprawy ani okresu wypowiedzenia, więc nikt nie ośmiela się upominać o swoje, aby nie popaść w niełaskę. Sprawdź także ten artykuł: Na Pocztę Polską, na kuriera, na ogłoszenie o pracę - czyli jak oszuści naciągają nas w Internecie?
My kontra oni
Wszystkimi naszymi rozmówczyniami są kobiety: reżyserki, redaktorki, realizatorki. To nie przypadek. Za pracę koncepcyjną w większości stacji odpowiada płeć piękna. Odwrotnie sytuacja wygląda w pionie technicznym. Dźwiękowcy, oświetlacze, operatorzy kamer, montażyści to głównie mężczyźni. Na tym polu mają miejsce rozmaite konflikty.
- Kiedy byłam początkującą dziennikarką, nikt z ekipy nie traktował mnie poważnie. Musiałam sobie wywalczyć miejsce w stadzie - wspomina Karolina. - Udawałam, że śmieszą mnie prymitywne żarty. Piłam wódkę, którą mi podsuwali w drodze na zdjęcia. Klęłam jak najęta. Starałam się wyglądać na twardą. Na początku mnie to nawet bawiło, a koledzy byli zadowoleni. Traktowali mnie jak swojaka. Dopiero po latach zrozumiałam, jak wiele stresu mnie to wszystko kosztowało i jak wielkim strachem było podszyte.
- Pamiętam, jak kiedyś jeden dźwiękowiec złapał mnie za głowę tak, żeby wyglądało, że uprawiam seks oralny z mikrofonem. Cała ekipa rżała ze śmiechu. Ja też się uśmiechnęłam, bo nie wiedziałam, co robić. Byłam jak sparaliżowana. Dziś bym zareagowała inaczej - deklaruje Beata.
Podobne sytuacje - o ironio! - mają miejsce również przy produkcjach programów stricte kobiecych, a nawet wśród pracowników kanałów skierowanych wyłącznie do płci pięknej, propagujących ze swojej natury hasła profeministyczne.
- Nigdzie nie można czuć się bezpiecznie. Co z tego, że moim przełożonym jest kobieta, a sama stacja produkuje content dla kobiet. W ekipie są prawie sami faceci. W trakcie zdjęć panuje atmosfera jak w gimnazjum albo w wojsku. Albo maszerujesz razem z nimi, albo giniesz. Ze słabeuszami nikt się nie będzie cackał, bo nie ma na to czasu. Wiesz, co jest najśmieszniejsze? Kiedyś poskarżyłam się szefowej na karygodne zachowanie kolegi operatora, który publicznie na mnie nakrzyczał, używając wulgarnych słów. Szefowa wyraziła ubolewanie, sprawa otarła się nawet o samą górę. Wykryto “uchybienie wobec wewnętrznego kodeksu firmy”, który jest pełen górnolotnych frazesów o równości, godności i tak dalej. I co? I nic. Zero jakichkolwiek konsekwencji. Ja po kilku tygodniach odeszłam, bo nie chciałam być popychadłem, operator został i ma się dobrze - w głosie Mileny słychać rozgoryczenie.
- Miałam podobną sytuację - wspomina Olga, 50 -letnia dziennikarka z Wrocławia. - Mieliśmy jakieś nieporozumienie z montażystą. Zwierzchnikom nie podobał się przygotowany przez nas materiał. Próbowałam z facetem porozmawiać i uzgodnić dalszy plan działania. Proponowałam różne zmiany i poprawki tak, żeby nasze dzieło w końcu zyskało akceptację. On się przez długi czas nie odzywał, aż w końcu wybuchł: “Ty lepiej wróć do szkoły, zanim zabierzesz się do pracy. K…wa, mam dość tego gówna!” I tak wrzeszczał przez dobrych kilka minut, aż w końcu wybiegł z pokoju, trzaskając drzwiami. A ja? Najpierw stanęłam jak wryta, a potem się rozpłakałam. Spuchnięta i zasmarkana wróciłam do domu. Kilka dni później podziękowano mi za pracę. Montażysta został. Dlaczego? Na moje miejsce był już kolejny chętny, osobę “techniczną” dużo trudniej jest zastąpić. Zaznaczę tylko, że nie byłam wtedy początkującą redaktorką, a doświadczonym realizatorem z 13 -letnim stażem. W tamtym momencie stwierdziłam, że już nigdy więcej nie pozwolę się tak potraktować. Zmieniłam branżę i dziś robię coś zupełnie innego. Która to była telewizja? Nie ma znaczenia, takie sytuacje zdarzają się wszędzie.
Prawda czasu, prawda ekranu
Trudne warunki pracy były łatwiejsze do zniesienia, gdyby nie inne ograniczenia rządzące produkcją telewizyjną: budżetowe, polityczne, obyczajowe. Rzeczywistość jest dla telewizji mało atrakcyjna, trzeba ją nieustannie podkręcać, koloryzować, upiększać. Nawet programy ze słowem reality w nazwie mają niewiele wspólnego z prawdziwym życiem.
- Te wszystkie programy są reżyserowane! Niczego nie puszcza się na żywioł, ot tak, bez kontroli. Wszystko ma scenariusz, czasami wręcz absurdalnie dokładny. To, czego nie uda się osiągnąć w trakcie kręcenia zdjęć, nadrabia się na montażu. Żeby były emocje, żeby pokierować widza w odpowiednią stronę ponieważ życie nigdy nie jest tak atrakcyjne, jak “prawda ekranu” - zżyma się Beata.
Każda stacja posiada własną politykę, wedle której decyduje, co pokazać czy uwypuklić, a co schować, pominąć milczeniem. Wytyczne zmieniają się w zależności od potrzeb, aktualnie panujących trendów, nastrojów społecznych. Konieczność wpasowania się w oficjalny przekaz bywa szalenie frustrująca.
- Różne “shows” robi się pod często z góry założoną tezę i stosuje chwyty, które przyciągną widza do ekranu. Poszczególni bohaterowie mają pełnić wyznaczone role, nie zawsze daje się im “być sobą”, a nawet jeśli, to w ściśle określonym celu. Myślę, że wciąż za mało ludzi zdaje sobie z tego sprawę - kontynuuje Beata. - Trochę czasu zajęło mi odkrycie tej prostej prawdy. Chciałabym przekazywać ludziom wartościowe treści, a nie łatwostrawną papkę, pobudzającą tylko najbardziej prymitywne instynkty.
To właśnie z tego powodu wielu ambitnych dziennikarzy, redaktorów, realizatorów próbuje swoich sił w Internecie. Póki co jednak nawet największe kanały na YouTube prowadzone przez najbardziej znane nazwiska nie są w stanie zagrozić gigantom z branży mediów tradycyjnych. Być może kiedyś ten trend się odwróci.
- Tu nie tylko o politykę chodzi, ani nawet nie przede wszystkim - prostuje Karolina. - Chodzi o pieniądze! Brakuje ich na stworzenie czegoś porządnego. Czemu? Przez pazerność producentów. Załóżmy, że producent dostaje kwotę X od stacji na przygotowanie programu. Na wstępie połowę, jeśli nie trzy czwarte, chowa do własnej kieszeni. Resztę przeznacza na realizację produktu. Co to oznacza w praktyce? Pracę za niewielkie pieniądze, w nieludzko szybkim tempie i skrajnie trudnych warunkach, z ludźmi o niskich kwalifikacjach (za to tanich). W efekcie powstaje coś, co wygląda biednie i jest na żenująco niskim poziomie.
Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że głosujący pilotem widzowie zmuszą wielkich emitentów do zmian.