Dziecko ma już 6 lat, a żona wciąż nie chce wrócić do pracy
Nie rozumiem, dlaczego moja żona nie chce mieć więcej pieniędzy. Owszem, stać nas na dużo, bo w końcu zarabiam nie najgorzej, ale moglibyśmy odkładać więcej na koncie oszczędnościowym, inwestować albo zacząć więcej podróżować. Tymczasem ona woli siedzieć w domu z dzieckiem.
Jeśli szukasz więcej informacji i porad, sprawdź także zebrane w tym miejscu artykuły z ciekawostkami.
Oczywiste początki
Naturalnym dla nas było, że pierwszy rok życia dziecka żona spędzi w domu. To była nasza wspólna decyzja, więc urlop macierzyński nie podlegał żadnej wątpliwości. Nie umawialiśmy się jednak, co będzie dalej. Nie wybiegaliśmy aż tak w przyszłość.
Kiedy żonie skończył się urlop macierzyński, wzięła kolejny rok opieki, wobec czego również nie protestowałem, bo uznaliśmy wówczas, że mniej korzystnym finansowo rozwiązaniem byłoby skorzystanie z usług opiekunki. O żłobku żona nawet nie chciała słuchać, co również uszanowałem, nasłuchawszy się o chorobach, które tam szaleją i którymi dzieciaki ciągle zarażają się nawzajem.
Przez kolejny rok byłem zatem jedynym żywicielem rodziny, a ponieważ moje miesięczne wynagrodzenie było zależne od osiągniętych rezultatów, bywały miesiące lepsze i gorsze. W końcu zmieniłem posadę na taką ze zdecydowanie lepszym wynagrodzeniem, co było dla mojej żony kolejnym argumentem za tym, że jej powrót do pracy nie jest konieczny. Zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle jeszcze kiedykolwiek wróci na etat.
Dziecko coraz starsze
Nasz syn podrósł na tyle, że spokojnie moglibyśmy go zacząć posyłać do przedszkola, ale moja żona nawet nie chciała o tym słyszeć. Stwierdziła, że do państwowego i tak się nie dostaniemy, a płacenie za prywatną placówkę znów nie jest opłacalne. Nie zgadzałem się z tym i uznawałem za wymówkę, ale ileż można było dyskutować w kółko o tym samym? Poddałem się.
Koszty utrzymania dziecka wzrastają wraz z jego wiekiem, inflacja szaleje, firma jest bardzo powściągliwa w przyznawaniu premii, nie wspominając już o podwyżkach. Nadal stać nas na wiele rzeczy, ale na przykład o wakacjach zagranicznych we troje możemy już tylko pomarzyć. A ja ciężko pracuję i chciałbym, żeby było nas stać na urlop! Jeździmy w tym momencie kilkunastoletnim samochodem, a przy jednej pensji nie stać nas na zakup nowego. Jednym słowem, dodatkowe pieniądze zdecydowanie bym nam się przydały.
Próbowałem kilkakrotnie poruszać z żoną temat jej powrotu na ścieżkę zawodową i nie wiem, jak ona to robi, ale ostatecznie w dyskusji pozostaję pokonany na argumenty. Czy naprawdę taka forma „poświęcania się dla dziecka” jest konieczna, czy może stanowi tylko wygodną wymówkę? Już sam nie wiem, co mam o tym myśleć… Sprawdź także ten artykuł na temat życia z wtrącającą się teściową.
Za chwilę pierwszoklasista
Za niespełna rok nasz syn pójdzie do pierwszej klasy szkoły podstawowej. Mam nadzieję, że wtedy żona się zreflektuje i pomyśli o podjęciu pracy. W tym momencie słyszę tylko, że ona „wypadła z obiegu” i trudno byłoby się jej odnaleźć w nowej rzeczywistości.
Przy kredycie, dziecku i dwójce dorosłych na utrzymaniu naprawdę nie jest łatwo wieść życia na poziomie, jakiego bym chciał. Mam żal do swojej żony, że nie chce dla nas lepszego losu. Oboje jesteśmy wciąż młodzi (po trzydziestce), mamy odchowanego syna, cały świat stoi przed nami otworem. Mamy z tego nie czerpać ze względu na brak pieniędzy? Moje pytanie brzmi: kiedy, jeśli nie teraz?
Te kilka miesięcy jeszcze wytrzymam, ale we wrześniu zamierzam żonie postawić ultimatum. Nigdy nie żałowałem pieniędzy na jej potrzeby, bo wiem, ile czasu i wysiłku wkłada w opiekę nad naszym synem w czasie, kiedy ja pracuję. Mam już jednak dosyć bycia jedynym żywicielem rodziny. Mnie też należy się coś od życia!