„Mój mąż zarabia 20 tys. więcej, a mnie nie stać na kosmetyczkę”. Problemy finansowe w związku
Wspólne konto? Każdy własne oszczędności? Wydatki we własnym zakresie? Kto płaci rachunki? Co z pieniędzmi, kiedy jeden z partnerów zarabia więcej? Wiele pytań, a odpowiedzi tyle, ile par. W końcu sposobów na ustalenie spraw finansowych w związku może być wiele. Jak się dogadać w tej sprawie?
Jeśli szukasz więcej informacji i porad, sprawdź także zebrane w tym miejscu artykuły z ciekawostkami.
Jedno rozrzutne, drugie oszczędne
Jak to w każdym aspekcie związku bywa, także pod kątem stosunku do pieniędzy i podejścia do ich wydawania można być bardziej lub mniej dobranym. W zasadzie ciężko znaleźć parę, która w kwestii finansów nie byłaby zmuszona wypracować kompromisu.
- W naszym związku, choć jesteśmy ze są już trzy lata, a mieszkamy razem od dwóch, niemal każda rozmowa o pieniądzach kończy się kłótnią – żali się Monika, 33-latka z Warszawy. – Mój partner uważa mnie za rozrzutną, on zaś skąpi nawet na niezbędne ubrania dla siebie, więc poukładanie wspólnych finansów to jakiś koszmar. Dogadaliśmy się co do wydatków stałych, czyli zakupy, rachunki i bieżące sprawy, ale wszystko, co wychodzi ponad to, od razu rodzi problem. Po co nam nowy fotel, skoro stary jest jeszcze dobry? Po co chodzić do kosmetyczki na manicure, skoro to samo można zrobić za darmo w domu? Po co płacić za zagraniczne wakacje, skoro weekend nad morzem też jest ok? I tak ze wszystkim! Czy to coś złego, że chciałabym żyć na trochę wyższym poziomie? Tym bardziej, że zliczając nasze pensje do kupy, po prostu nas na to stać. Doszło do tego, że ukrywam przed partnerem swoje wydatki, by nie narażać się na jego komentarze.
Przesadna oszczędność czy też z drugiej strony nadmierna rozrzutność to zdecydowanie pojęcia względne. Dla jednego chodzenie do kosmetyczki czy na zabiegi masażu mogą być zbędnym luksusem, dla drugiego – absolutną podstawą. Kiedy jeden z partnerów nastawiony jest na odkładanie pieniędzy, a drugi na ich wydawanie, problem rodzi się sam.
- Dla mnie priorytetem jest oszczędzanie. Mamy w planach dzieci, za jakiś czas kupno domu. To są ogromne wydatki. Nie rozumiem, dlaczego nie można sobie odpuścić wyjścia do restauracji czy kina. Zjeść i obejrzeć film przecież możemy w domu, zwłaszcza że płacimy za dostęp do platformy – mówi Piotr, 34-letni partner Moniki. – Od rodziców nauczyłem się, by każdą złotówkę obejrzeć kilka razy, zanim postanowię ją wydać i takie nastawienie wydaje mi się najrozsądniejsze.
Różnice w podejściu do finansów to jeden z większych problemów związkowych, który może zaognić się w przypadku, kiedy jedno z partnerów zarabia więcej. Nie dla każdego oczywiście musi to stanowić problem – zarówno z perspektywy osoby lepiej sytuowanej, jak i mającej mniej pieniędzy. Sprawdź także ten artykuł na temat życia z wtrącającą się teściową.
Kiedy mężczyzna zarabia więcej…
Znaczna różnica w zarobkach na rzecz jednego z partnerów sama w sobie już może stanowić problem. Dokładając do niej indywidualny charakter i podejście do pieniędzy, mieszanka może zrobić się iście wybuchowa.
- Mój mąż zarabia ode mnie o ponad 20 tysięcy złotych więcej miesięcznie, a mnie nie stać na kosmetyczkę – zaczyna swoją historię Iwona, 48-letnia mężatka z Wrocławia. – Z nauczycielskiej pensji nie jestem w stanie zaspokoić wszystkich swoich potrzeb, a w naszym małżeństwie kasą rządzi mąż. Oczekuje ode mnie, że będę dociągać standardem do jego znajomych i towarzystwa, w którym się obraca, ale mnie po prostu na to nie stać. Owszem, jeździmy na wspólne wakacje, za które on płaci. Mieszkamy w domu, którego budowę całkowicie sfinansował mąż, ale swoje wydatki pokrywam już w całości sama. Przy obecnych cenach jest to trudne, nie mam żadnych oszczędności.
Niesprawiedliwe jest stawianie oczekiwań co do osoby zarabiającej mniej w związku, by było ją stać na życie na podobnym do naszego poziomie. Problemem może okazać się jednak nie tylko dysproporcja w zarobkach, lecz także całkowity brak dochodu po jednej ze stron.
- Zaczynaliśmy z mężem z podobnego pułapu jako biedni studenci, mający grosze, by przeżyć miesiąc – opowiada Karolina, 32-letnia mieszkanka Gdańska. – Po studiach zostaliśmy w Trójmieście, tu wzięliśmy ślub i tutaj urodziło się nasze dziecko. Ja całkowicie zrezygnowałam z pracy, mąż piął się w firmie po szczeblach kariery, aż objął intratne stanowisko managerskie. Kiedy skończył mi się macierzyński, nie mogłam znaleźć pracy. Mąż chciał, byśmy kosztami opiekunki do dziecka dzielili się po połowie. W tym wypadku praca na miarę mojego doświadczenia nie miała absolutnie żadnego sensu, bo niemal całą pensję musiałabym wydać na opiekę dla małego. Zostałam w domu bez swoich własnych pieniędzy, co odbiera mi całkowicie swobodę. Za każdym razem, kiedy potrzebuję czegoś dla siebie, czuję się jakbym prosiła się męża o pieniądze. Kiedy mały pójdzie do przedszkola, postawię w stu procentach na siebie i swój rozwój. Ten układ jest dla mnie upokarzający.
Dla wielu osób brak własnych pieniędzy to spawa honoru, szczególnie ma to miejsce w przypadku kobiet, których poświęcenie się w opiece nad dzieckiem nadal bardziej uznawane jest za utrwalony standard niż rzeczywistą i możliwą do wycenienia pracę. Tym bardziej liczy się podejście współmałżonka do tego tematu. Może ono być destrukcyjne dla związku i poczucia własnej wartości partnerów, ale oczywiście są pary, dla których finanse to temat zupełnie niebudzący negatywnych emocji.
- Jesteśmy już 25 lat po ślubie – opowiada Jarek, 55-latek spod Łodzi. – Jestem majętnym człowiekiem i nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby skąpić na cokolwiek dla swojej żony. Owszem, jest między nami dysproporcja w zarobkach – żona pracuje na etacie, ja z sukcesami prowadzę własną firmę z branży budowlanej. Oboje z tego korzystamy. Gdyby nie wsparcie żony i jej miłość, nie byłbym w tym miejscu, w którym teraz jestem. Mamy wspólne konto, z którego korzystamy. Nikt nikogo nie rozlicza, a większe wydatki po prostu uzgadniamy wspólnie. Wielokrotnie mówiłem jej, żeby zrezygnowała z pracy, bo mamy wystarczająco pieniędzy, ale żona nie chce. Nie zmuszam jej, bo wiem, że to nie praca, a pasja, której lubi się oddawać. Pieniądze nigdy nie stanowiły dla nas problemu, a muszę przyznać, że oboje pamiętamy czasy, w których ciężko było nam dociągnąć do pierwszego. Jesteśmy od lat razem – na dobre i na złe.
„Mój mąż nie ma ochoty na seks, bo nie czuje się męsko”.
Nadal pokutuje w społeczeństwie myślenie, że to mężczyzna jest głową rodziny i ma za zadanie zapewniać jej byt. Na szczęście model patriarchatu (powoli, bo powoli) przechodzi do lamusa. Nie każdy jednak musi być zadowolony z tego stanu rzeczy.
- Dla mnie facet jak nie zarabia, to fujara, a nie żaden facet – komentuje ostro Monika, 31-letnia mieszkanka Warszawy. – Spotykałam się z paroma gośćmi, ale kiedy tylko wychodziło na jaw, że jako wzięty sprzedawca osiągam miesięcznie dwu-, a nawet trzykrotnie wyższe zarobki niż moi partnerzy, taka relacja nie miała dla mnie racji bytu. Jak mam być z kimś, kto nie dociąga do mojego poziomu finansów? Przecież ja nie szukam utrzymanka, tylko faceta z krwi i kości – przedsiębiorczego i obrotnego.
Wyższe zarobki kobiet, podobnie jak i wyższe stanowiska i kobiety-szefowie, to wciąż temat nierzadko budzący sprzeciw przedstawicieli płci męskiej. Nie każdy mężczyzna jest w stanie łatwo zaakceptować przewagę finansową kobiety w związku.
- Uważam, że odkąd zaczęłam zarabiać więcej od mojego męża, zaczęły się nasze problemy w łóżku – żali się Agnieszka, 43-latka z Torunia. Ta sytuacja trwa już kilka lat, wcześniej zarabialiśmy na zbliżonym poziomie. Ja nie mam ze znaczącą przewagą w zarobkach żadnego problemu. Chętnie dzielę się pieniędzmi po awansie, przeznaczając je na naszej wspólne wyjazdy czy choćby wyjścia. Wydaje mi się jednak, że to mocno ochłodziło klimat w naszej sypialni. Mój mąż, choć nie chce tego przyznać wprost (raczej ukrywa problem pod kąśliwymi żartami na temat wysokości mojej pensji), czuje się w tej sytuacji mniej męsko. Jak gdyby zawodził jako mężczyzna i nie zarabiał na utrzymanie rodziny. Halo, żyjemy w XXI wieku! Kompletnie nie wiem, jak zaradzić tej sytuacji.
Niektórzy jednak potrafią odciąć kwestie finansowe i nie robić z nich problemu ani przypisywać im nadmiernego znaczenia.
- Kasa to kasa. Co za różnica, kto ile jej włoży do związku? – zadaje retoryczne pytanie Paweł, 28-letni pracownik firmy produkcyjnej z Grudziądza. – Moja partnerka prowadzi własną działalność, zatrudnia ludzi i świadczy usługi w zakresie PR. Czy mi to przeszkadza, że zarabiam mniej? Zdecydowanie nie. Są ważniejsze sprawy w związku i w życiu niż pieniądze. Nasz model wygląda tak, że każde wpłaca kasę na wspólne konto proporcjonalnie do zarobków na „związkowe” wydatki, a resztą każdy dysponuje we własnym zakresie. Czasami ja zapraszam na kolację, czasami ona. Nie rozliczamy się co do grosza i tak to sobie funkcjonuje.
Wspólne konto, a może każde sobie?
Wygląda na to, że pieniądze i kwestie finansów w związku to drażliwy temat. I to niezależnie od poziomu zarobków oraz tego, czy więcej zarabia mężczyzna czy kobieta. Nie da się ukryć, że przyczyn tego stanu rzeczy należy doszukiwać się w wychowaniu. Żyjemy w kraju, w którym pieniądze zawsze stanowiły niewygodny temat tabu. Niechętnie dzielimy się informacjami o zarobkach, wydatki utrzymujemy w tajemnicy, a temat pieniędzy lepiej, żeby w ogóle nie pojawiał się przy rodzinnym stole. Nic więc dziwnego, że tak samo w związku trudno jest rozmawiać o finansach.
Modele są różne – częściowo wspólne pieniądze, całkowicie odrębne wydatki, współdzielone konto i wiele, wiele innych. Ważne, by obie strony z panującymi warunkami czuły się dobrze. Środkiem to tego celu nie jest znalezienie idealnego rozwiązania (to byłoby oczywiście najlepsze), ale po prostu otwartość i szczera rozmowa. Tylko w ten sposób możliwe jest osiągnięcie kompromisu i komfortu dla obu stron.