Zarabiają 14 tys. zł w Warszawie – ledwo wiążą koniec z końcem
Monika i Paweł mieszkają w Warszawie z dwójką dzieci: 3-letnią Zuzią i rocznym Adamem. Mimo że oboje pracują na etacie i zarabiają po 7 tys. zł na rękę, nie mają lekko. Budżet domowy małżonków jest napięty. Z miesiąca na miesiąc ledwo radzą sobie ze wszystkimi wydatkami. O wakacjach za granicą na razie tylko marzą.
„Ledwo wystarcza do pierwszego”
Monika (25 l.) z Pawłem (27 l.) mieszkają w Warszawie na Woli. Razem z dwójką małych dzieci mają 60-metrowe mieszkanie – trzy pokoje, aneks kuchenny z salonem, łazienkę i niewielki balkon. Mimo że małżeństwo pracuje na etacie i zarabia łącznie 14 tys. zł, ledwo wiąże koniec z końcem.
- Nie wydajemy pieniędzy na markowe ciuchy i drogie kosmetyki. Mimo to co miesiąc jest ciężko. Ledwo wystarcza do pierwszego – mówi Monika.
Małżeństwo co miesiąc płaci 3,2 tys. zł raty za mieszkanie. Na tym opłaty się nie kończą. Do ceny doliczyć muszą rachunki za prąd, gaz, wodę, ścieki, śmieci i media.
- Za mieszkanie płacimy też czynsz, a do najtańszych niestety nie należy – dodaje Paweł.
Wszystkie opłaty związane z użytkowaniem mieszkania, mediami i czynszem kosztują małżonków ok. 1,8 tys. zł miesięcznie.
- Sama rata za mieszkanie i całą resztę to 5 tys. zł. Większość mojej wypłaty – wzdycha Monika.
„Musimy pracować, bo za chwilę nie będzie nas na nic stać”
Dzieci Moniki i Pawła wymagają opieki, gdy para jest w pracy. Zuzia chodzi do prywatnego przedszkola, za co małżeństwo płaci 1,6 tys. zł miesięcznie.
- Publiczne przedszkola mają długie listy oczekiwania. Próbowałam zapisać Zuzię wcześniej, ale nie udało się znaleźć miejsca – mówi Monika.
Adam uczęszcza do prywatnego żłobka, co kosztuje małżonków 1,8 tys. zł miesięcznie. Łącznie dwie prywatne placówki dla dzieci uszczuplają domowy budżet o 3,4 tys. zł.
- Wiemy, że to ogromna część naszej wypłaty. Zdajemy sobie sprawę, że koszty są wysokie, ale nie mamy innego wyjścia. Nasi rodzice mieszkają w innym mieście. Musimy pracować, bo za chwilę nie będzie nas na nic stać – mówi Paweł.
„Staramy się robić zakupy mądrze”
Każdy dzień Moniki i Pawła zaczyna się od podstawowych potrzeb. Paweł kupuje świeże pieczywo w piekarni za rogiem, a później zagląda na lokalny targ – do domu wraca z warzywami i owocami. Na większe zakupy do supermarketu para jeździ raz w tygodniu, najczęściej w sobotę. Małżeństwo stara się, żeby dzieci jadły zdrowo, jednak to kosztuje.
- Na zakupy spożywcze miesięcznie przeznaczamy ok. 3 tys. zł. Staramy się robić zakupy mądrze. Mamy dwójkę małych dzieci, więc musimy o nie dbać. Odwiedzamy miejskie targowisko ze świeżymi owocami i warzywami. Nie kupujemy gazowanych napojów z cukrem, szukamy promocji. Mimo to jedzenie dla czwórki osób o różnych wymaganiach żywieniowych nie jest najtańsze – opowiada Monika.
- Już nawet przestałem kupować kawę w drodze do pracy, żeby zaoszczędzić. Robię w domu i zabieram w termosie – dodaje Paweł. – Wolę kupować drobne przekąski dla Zuzi i Adasia niż wydawać na ulubione latte.
Będąc w supermarkecie, małżonkowie kupują niezbędną chemię do domu. Niektóre produkty wystarczają na kilka tygodni lub miesięcy, inne muszą systematycznie uzupełniać. Tak jak np. pampersy dla rocznego Adama, których miesięczny koszt przekracza 100 zł. Za chemię, kosmetyki i pampersy małżeństwo płaci w sumie ok. 350 zł każdego miesiąca. Czasem mniej, czasem więcej.
„Samochód na wodę też nie jeździ”
Monika do pracy jeździ transportem publicznym. Korzysta z komunikacji miejskiej, bo jej biuro znajduje się w centrum Warszawy.
- Gdybym miała tam dojeżdżać samochodem, byłby kłopot. Korki, wieczny problem z miejscami parkingowymi. Spóźnić się nie mogę. Poza tym Paweł potrzebuje samochodu do pracy, bo ma dalej niż ja. A samochód tylko jeden – mówi Monika – Dobrze, że przystanek pod blokiem. Miesięcznie za bilety płacę 110 zł.
Małżeństwo ma samochód w leasingu. Co miesiąc płacą za niego 1,7 tys. zł.
- Samochód na wodę też nie jeździ – dodaje Paweł – Paliwo wynosi nas ok. 800 zł miesięcznie. Ja dojeżdżam do pracy kilkanaście kilometrów. Z powrotem odbieram dzieci, bo Monika pracuje do 18:00. W weekendy często odwiedzamy rodziców w Mińsku Mazowieckim. Życie bez samochodu byłoby dla nas niemożliwe.
„O wakacjach za granicą na razie możemy pomarzyć”
- Dzieci czasami chorują i trzeba skorzystać z usług lekarzy. Część wizyt jest refundowana przez NFZ, ale niektóre opłacamy sami. Na leki i wizyty u lekarzy wydajemy ok. 200 zł miesięcznie. Nie oszczędzamy na tym, zdrowie dzieci jest dla nas najważniejsze – mówi Monika.
Małżeństwo chce, aby dzieci mogły rozwijać swoje zainteresowania i umiejętności. Adam jest jeszcze za mały, ale Zuzia uczęszcza na język angielski i rytmikę, co kosztuje małżeństwo 200 zł miesięcznie.
- Staramy się też odkładać drobne pieniądze, tzw. awaryjne na nagłe wydatki. Zwykle udaje nam się odłożyć 250 zł miesięcznie. Reszta pieniędzy zostaje nam na drobne przyjemności, których nie ma w miesiącu zbyt wiele. Naprawdę nie mamy za co szaleć – mówi Paweł.
- Często jest tak, że po prostu musimy wybierać. Wyjście do kina raz w miesiącu kosztuje nas ponad 100 zł. Dwie godziny na basenie z biletem rodzinnym to też ok. 100 zł. Wyjście na lody to ok. 50 zł, zwłaszcza że lubimy z Pawłem zjeść po dwie gałki. Trzeba też co jakiś czas kupić sobie i dzieciom jakieś ciuchy, buty, dodatki. Zuzia i Adaś dostają zabawki. O wakacjach za granicą na razie możemy pomarzyć. A dzieciom zostają wczasy u dziadków w Mińsku Mazowieckim – wzdycha Monika.
- Chyba że wreszcie dostanę tę podwyżkę. Na razie, czekam od kilku miesięcy, choć miała być dawno. Pewnych rzeczy nie przeskoczysz – mówi Paweł.
- Dobrze, że jest 800+, bo bez tego musielibyśmy szukać innej pracy – dodaje Monika.
„Kiedyś będzie lepiej…”
Mogłoby się wydawać, że 14 tys. zł to spora suma pieniędzy. Jednak życie w Warszawie z dwójką małych dzieci nie jest tanie. Po opłaceniu rachunków, rat i wydatków na potrzeby codzienne, zostaje niewiele pieniędzy na przyjemności. Każdy nieprzewidziany wydatek (np. naprawa samochodu) powoduje, że trzeba sięgać do pieniędzy odkładanych „na czarną godzinę” lub brać kolejny kredyt. Dla mieszkańców Warszawy, takich jak Monika z Pawłem, oszczędzanie na przyszłość wydaje się nierealne. Jest też mocno stresujące.
14 000 zł – miesięczne zarobki Moniki i Pawła
- 3,2 tys. zł – rata za mieszkanie
- 1,8 tys. zł – opłaty mieszkaniowe (prąd, gaz, media, czynsz itd.)
- 1,6 tys. zł – prywatne przedszkole
- 1,8 tys. zł – prywatny żłobek
- 3 tys. zł – żywność i napoje
- 350 zł – chemia gospodarcza
- 110 zł – transport miejski
- 1,7 tys. zł + 800 zł – leasing samochodu + paliwo
- 200 zł – wizyty lekarskie + leki
- 200 zł – zajęcia dodatkowe dzieci
- 250 zł – pieniądze „awaryjne”
Małżeństwo co miesiąc dostaje świadczenie 800+ na Zuzię i Adasia, co ratuje sytuację finansową.
- Staramy się myśleć pozytywnie i wierzyć, że nasze finanse kiedyś się poprawią – mówi Monika. – Marzymy o tym, aby Zuzia z Adasiem uczęszczali do lepszych szkół i mogli się rozwijać.
- Jest ciężko, ale się nie poddajemy. Liczymy na mój awans. Cały czas szukamy też dodatkowego źródła dochodu – dodaje Paweł. – Jest, jak jest, ale na razie musimy skoncentrować się na tym, aby zapewnić naszym dzieciom jak najlepsze warunki do życia. Kiedyś będzie lepiej…